II Górska Kamiennogórska odbyła się w sobotę 15 października. Po zeszłorocznym debiucie imprezy, kiedy uczestnicy wędrowali w okolicach Kamiennej Góry, Krzeszowa oraz Chełmska Śląskiego, w tym roku trasę wytyczono na obszarze Rudaw Janowickich. Dla mnie to było zakończenie sezonu* na zorganizowanym chodzonym długim dystansie. I to z przytupem! Zapraszam na relację!
II Górska Kamiennogórska – szybki przegląd
Kiedy: 15.09.2022 r.
Arena: Rudawy Janowickie
Dystans: 60 km
Limit czasowy: 18 godzin
Podejść: 2300 m zmierzonych
Uzyskany czas: 12:07 brutto; 11:17 netto
W ramach II Górskiej Kamiennogórskiej organizatorzy przygotowali dla uczestników dwa warianty trasy. Były to „mała” oraz „duża” pętla, a więc odpowiednio 35- oraz 60-kilometrowa marszruta. Start na te dwa dystanse był wspólny, a uczestnicy dopiero w trakcie wędrówki decydowali się na któryś z nich. Innowacyjnie!
Na trasę wyruszyliśmy o godz. 8:45 z niewielkiego Marciszowa. Od samego rana w okolicy siąpił deszcz, co nie napawało większym optymizmem. Każdy wyobrażał sobie bowiem posmarowane grubym błotem leśne drogi oraz nasiąknięte wodą łąki. Dość szybko wyobrażenia te stały się rzeczywistością. Wiecie, taką… niechcianą rzeczywistością.
Na pierwszych kilku kilometrach przesuwaliśmy się powoli na przód rozciągniętego niczym guma od majtek peletonu. Kilka razy oderwałem się od Krzyśka i Mariusza, jednak po chwili zwalniałem. W końcu po raz kolejny wyrwałem do przodu i w ten sposób niemal wpadłem do Kolorowych Jeziorek!
Oczywiście żartuję (…) Za Kolorowymi Jeziorkami zwolniłem po raz kolejny, zadzwoniłem do Krzyśka i okazało się, że chłopaki będą wędrowali bardziej „turystycznie”. Stało się jasne, że kolejnych 50 kilometrów muszę pokonać nawigując wyłącznie z papierową mapą. Powrót do korzeni, nie ma co! Zupełnie jakbym cofnął się wstecz o 10 lat, kiedy na imprezach dla piechurów ślad GPX nie był standardem.
Minął jeszcze kwadrans zanim to wszystko przetrawiłem i poukładałem. Nawigacja wyłącznie za pomocą papierowej mapki, na imprezie, gdzie SOLIDNA część trasy przebiega poza szlakami, oznaczała przełączenie się na tryb ciągłego czuwania. W grupie kilkunastu osób zaliczyliśmy drugi Punkt Kontrolny i ruszyliśmy w kierunku Wołka.
Na podejściu wrzuciłem mocne tempo, szybko odrywając się od współtowarzyszy wędrówki. Już na szczycie pojawiły się przede mną dwie uczestniczki. Przechodząc poza szlakowo przy szczytach Dzicza Góra i Bielec dotarłem do kolejnego Punktu Kontrolnego, gdzie zamieniłem kilka słów z ciałem organizacyjnym. Tam też minąłem kilka osób.
To właśnie w tym miejscu można było zdecydować, jaki dystans chce się pokonać. Dla mnie przewidziana była tylko jedna droga, jedyna słuszna – w prawo, czyli pętla 60-cio kilometrowa. Zjadłem gruszkę, którymi częstowano na PK, zjadłem daktyle i ruszyłem w kierunku najwyższego szczytu Rudaw Janowickich – Skalnika.
Na podejściu dogoniłem jeszcze dwie uczestniczki, chwilę porozmawialiśmy, cyknąłem fotkę do relacji i jazda do góry! Okolice szczytu, mimo raczej niesprzyjającej górskim wędrówkom aury, były dość mocno oblegane. Trochę w dół, trochę w bok i już byłem przy Przełęczy pod Bobrzakiem na tajnym PK.
W dalszym przebiegu trasa poprowadzona była wąską ścieżką, z której należało zejść na prawo na wyraźniejszą drogę i w ten sposób dotrzeć w okolice szczytu Rudnik. Szczęśliwi ci, którym nawigacja podpowiedziała, kiedy zejść ze ścieżki! Z małymi problemami i poruszając się przez las na azymut w końcu i mi się udało. Choć nie ukrywam – zebrałem wówczas sporo wody do butów.
Na Rudnik podchodziliśmy ostro do góry, by zaraz stracić na wysokości i dotrzeć do kolejnego PK na Przełęczy Kowarskiej. Tam po raz pierwszy złapałem ekipę z Mieroszowa, ale chłopaki ruszyli z kopyta i tyle ich widziałem. Po raz kolejny widzieliśmy się na PK5, gdzie zostałem uraczony pyszną herbatką i uciąłem sobie pogawędkę z wolontariuszami. Pozdrawiam!
Pora na kolejne szczyty! Najpierw przeszedłem przez Wilkowyję, a chwilę później obok szczytu Liściastej. W międzyczasie minąłem chłopaków z Mieroszowa, którzy urządzili sobie popas. Trasa chwilę schodziła w kierunku Szarocina, by zaraz odbić w lewo i z powrotem wspiąć się mocniej do góry – pod szczyt Jaworowa, gdzie znajdował się PK6.
I znów trzeba było schodzić, tym razem stokiem narciarskim w dół (pozdrawiam Panie z wyciągu!) i po chwili… ostro do góry na Szubieniczną. Za szczytem marszruta pokrywała się przez dłuższą chwilę z zielonym szlakiem Szklarska Poręba – Wałbrzych (120 km), którym wędrowałem kilka dni temu.
W ten sposób przeszedłem przez Dolomity i Rędziny, by rozpocząć wspinaczkę na Wielką Kopę. Już w bardziej szczytowych partiach podejścia znajdował się punkt żywieniowy z przepyszną zupką – marokańską vege harrirą – oraz ciasteczkami nadziewanymi warzywami. Wszystko to od Veggie Wrocław! Pozdrawiam!
Na Wielkiej Kopie zaczęło się ściemniać, a ja w końcu dogoniłem Jacka, którego goniłem prawie pół dnia. Można powiedzieć, że nawet weszliśmy w pewnego rodzaju symbiozę – Jacek miał nawigację, a ja dużo światła, a że gadka się kleiła, wędrowało się całkiem sympatycznie. Ominęliśmy Raszów i zaczęliśmy odhaczać ostatnie szczyty na trasie – Pokrzywną i Buczą Górę.
Z tej ostatniej zacząłem się nawet wracać zaniepokojony faktem, że po drodze nie widziałem PK9. Trafiłem na wprost mieroszowskiej ekipy, która potwierdziła, że tego punktu po prostu nie było. Jak się później okazało, został przesunięty nieco niżej, a my przechodziliśmy tamtędy prawdopodobnie podczas tego przesuwania.
Chłopaki na ostatnich kilometrach podkręcili jeszcze tempo, chcąc zmieścić się w 12 godzinach. Szliśmy naprawdę szybko, mijając kolejnych uczestników z małej pętli i finalnie dotarliśmy do mety z czasem 12 godzin i 7 minut. Tym samym, całą piątką zameldowaliśmy się na mecie jako pierwsi piechurzy!
II Górska Kamiennogórska mogła zaskoczyć surowością. Wiele odcinków prowadziło poza szlakami, ścieżkami i wąskimi dróżkami, a nawigacji nie ułatwiał fakt, że trasa nie była oznaczona w terenie. Dla niektórych osób utrudnieniem był też brak na pętli sklepów, czy innych miejsc, gdzie można by uzupełnić płyny lub prowiant na własną rękę.
W stosunku do ubiegłorocznej edycji, koronna trasa była o 10 kilometrów dłuższa, a przewyższeń było ponad dwa razy więcej. Finalnie (i nieoficjalnie!) do mety dotarło 302 uczestników wędrujących na małej oraz dużej pętli, a tylko 5 osób zeszło z trasy.
Podsumowując, II Górska Kamiennogórska (red. odnoszę się do dużej pętli) to nie była zwykła impreza do „zaliczenia”, jak się niektórym wydawało jeszcze na starcie. Mocno trzeba było skupić się na nawigacji, a urozmaicony profil trasy (red. góra – dół – góra -dół, itd.) mógł wybić z rytmu. Ja w tej całej surowości odnalazłem się znakomicie i mimo małych problemów z nawigacją i jeszcze nie do końca zregenerowanego organizmu po przejściu Szklarska – Wałbrzych, niemal wszystko mi się podobało!
Pozdrawiam towarzyszy wędrówki, znajomych, wolontariuszy i organizatorów!
Siła piechurom!
*prawdopodobnie
Co możesz jeszcze zrobić?
Turysta. Długodystansowiec. Eksplorator. Przez ostatnią dekadę przeszedł w górach ponad 20 000 km. Twórca projektu Górskie Wyrypy. Od 2013 roku promuje imprezy długodystansowe dla piechurów. Ma na koncie kilkadziesiąt startów w takich wydarzeniach. Sudety to jego mała ojczyzna. Je też lubi promować.