Lužická Padesátka odbyła się w sobotę 7 maja na obszarze Gór Łużyckich. Historia tej legendarnej imprezy sięga roku 1972, kiedy na trasę wyruszyły 144 osoby. W 1981 roku na starcie spotkało się aż 1986 uczestników! A jak było podczas tegorocznej edycji? Zapraszam do relacji!
51. Lužická Padesátka – szybki przegląd
Kiedy: 07.05.2022 r.
Arena: Góry Łużyckie
Dystans: 50 km
Limit czasowy: 12 h
Uzyskany czas: 9:40, 9:09 marsz
W wydarzeniu brałem udział po raz drugi. Po kilkuletniej przerwie, tym razem ruszyłem na trasę z Krzyśkiem, z którym kilka tygodni temu przedreptaliśmy II Kijową Wyrypę. Rejestracja przedstartowa uczestników odbyła się na rynku w urokliwym miasteczku Hrádek nad Nisou.
Powoli budzący się ze snu plac zaczął wypełniać się uczestnikami, którzy za kilka chwil mieli ruszyć na 50-kilometrową trasę. Co ciekawe, mocny trzon tego zbiegowiska stanowili Polacy. Godzina 6:06 – strzał z pistoletu – START!
Początek trasy był klasyczną ucieczką z miasta. Dość szybko znaleźliśmy się na jego obrzeżach i równie sprawnie przekroczyliśmy granicę z Niemcami. Pierwszych 7 kilometrów trasy przebiegało po płaskim terenie i to była dobra okoliczność do rozgrzania mięśni. W moim przypadku także kości, bo startowałem absolutnie „na krótko”, a poranek do najcieplejszych nie należał.
Powoli przemieszczaliśmy się do przodu stawki piechurów, by na pierwszym większym podejściu wyskoczyć na jej czoło. Wszystko zgodnie z planem, tylko żaden z nas nie przewidział, że u góry będzie tak pięknie!
Nie mogliśmy się oprzeć i na chwilę zboczyliśmy z trasy, aby chociaż liznąć widoków oferowanych przez tutejszy punkt widokowy. Töpfer (582 m n.p.m.), to bardzo miły dla oka szczyt Gór Łużyckich.
Podczas gdy upajaliśmy się widokiem, kilka osób przejęło inicjatywę w przodowaniu grupie piechurów. Ruszyliśmy za nimi, jednak kolejne punkty widokowe nie ułatwiały nam pościgu. W końcu osiągnęliśmy pierwszy Punkt Kontrolny, który znajdował się na około 13 kilometrze przy szczycie Hvozd (794 m n.p.m.).
Znacznie straciliśmy na wysokości, by po prawej stronie raz jeszcze zobaczyć niemiecki Kurort Oybin z wyróżniającymi się ruinami klasztoru. Kilka chwil później byliśmy już pośród kolejnej grupy skalnej, by w końcu wpaść do Czarnej Dziury! No… prawie!
To miejsce przez stulecie eksploatowane było przez kamieniarzy. W wyniku ich działań powstały długie i wysokie szczeliny, jedna z równo ociosanymi ścianami, którymi transportowano skalne bloki. Co tu dużo mówić – przekuli skały na wylot!
Niewiele drogi dalej na jednej nodze wskoczyłem na kolejny punkt widokowy z pomnikiem przyrody w postaci bazaltowych skalnych organ. Z tego miejsca po lewej stronie dobrze widoczny był najwyższy szczyt okolicy, na który będziemy wdrapywać się za jakiś czas.
Znów straciliśmy sporo z wysokości, schodząc pośród malowniczych skał na obrzeża Kurortu Jonsdorf. To był 20 kilometr trasy. Kątem oka dostrzegłem przed sobą u góry fantazyjne baszty skalne. Przeszło mi nawet przez myśl, że dobrze by było, gdyby trasa tamtędy nie przebiegała.
Przebiegała. A ja po raz kolejny biłem się na myśli, czy przejść na tryb turysty. Uznaliśmy jednak, że wystarczy tego zaglądania w każdą szparę i na dalszą eksplorację tej wspaniałej okolicy wybierzemy się innym razem.
W końcu stanęliśmy u podnóża najwyższego szczytu Gór Łużyckich. Wspinaczka na Luž (793 m n.p.m.) zajęła nam kilka chwil. Sam szczyt – poza widokami – nie zachwyca. Tu beton, tam beton, no i jeszcze trochę stali w postaci wieży widokowej. W tym miejscu definitywnie pożegnaliśmy się z niemiecką częścią pasma i ruszyliśmy w kierunku Górskiej Chaty Luž.
Przy chacie znajdował się kolejny Punkt Kontrolny, a my osiągnęliśmy połowę dystansu. Po minięciu zapory o wdzięcznej nazwie „Nadzieja” byliśmy już przy kolejny PK zabezpieczonym przez delegację Rajdu Kotliny Turoszowskiej. Ze względu, na co raz wyższą temperaturą powietrza postanowiliśmy nawodnić się jedynym słusznym dla czeskiej wyrypy napojem.
Trasa wystrzelała się już z widokowych fajerwerków, a najpiękniejsze za nami. Czekała nas jeszcze wspinaczka zboczami szczytu Jezevči vrch (665 m n.p.m.) i powolne odliczanie kilometrów do mety. To był odcinek, na którym postanowiliśmy ścigać się z Jonaszem, choć to tylko zmyślony pseudonim, a nasza rywalizacja była heroicznym pojedynkiem piechurów z piechurem biegającym. Ot, taka historia!
Do mety dotarliśmy nieco przed godziną 16, ale takiego festynu, co to tam urządzono, to się nie spodziewaliśmy! Wszystko ze względu na fakt, że 51. Lužická Padesátka to tak naprawdę kilka tras: 50-, 35-, 25-, 15- oraz 8-kilometrowa. Wszystkie te trasy miały wspólną metę. Znaczy się – festyn. Znaczy się – dmuchane zjeżdżalnie, występy na żywo najmłodszych uczestników, klowny, piwo, kiełbaski.
Ta żywiołowa atmosfera na mecie sprawiła, że po zakupie medali i chwili odpoczynku, dość szybko ruszyliśmy w stronę centrum, które oddalone było od mety o kolejnych kilka kilometrów.
Patrząc na te dwie edycje, w których brałem udział i między którymi upłynęło bodajże 6 lat, nasunęło mi się kilka wniosków. Pod względem widokowym istna petarda! Cała masa punktów widokowych i ciekawych miejsc. I choć kilka lat temu też było przyjemnie dla oka, to ta trasa przebiła wszystko!
Pod względem organizacyjnym impreza mocno się rozwinęła. 51. Lužická Padesátka była bardzo fajną wyrypą. Wydaje mi się jednak, że to już nie jest taka mała i klimatyczna impreza „na odchamienie”, jak określiłem ją przed laty.
Jeżeli dotrwaliście do końca, mam dla Was garść statystyki, którą przy pomocy Rafała przemycam bezpośrednio od organizatorów. Łącznie na wszystkich trasach wędrowało 965 dorosłych uczestników oraz 442 dzieci! Na koronny dystans (red. 50 km) wyruszyły 123 osoby. To najlepszy wynik w historii, brawo!
Jeżeli chodzi o pozostałe trasy, frekwencja wyglądała następująco: 35 kilometrów – 67 osób, 25 kilometrów – 89 osób, 15 kilometrów – 69 osób. Największym zainteresowaniem cieszyła się trasa 8 kilometrowa, na którą wychodzili rodzice z dziećmi.
To może jeszcze kilka ciekawostek! Pragnienie uczestników na mecie ugasiło 12 beczek piwa i 6 beczek lemoniady! To zapewne efekt tych wspaniałych widoków, od których nie tylko kręciło się w głowach, ale i zasychało w gardłach. Będąc przy beczkach – informacja z innej beczki! Uczestnikiem, który przyjechał na start z najodleglejszego miejsca był Polak – pokonał około 620 kilometrów jadąc z Gdańska! To się nazywa miłość do górskich wędrówek!
Na koniec standardowe pozdrowienia dla wszystkich uczestników! Pozdro dla obstawy „polskiego” Punktu Kontrolnego! Pozdro dla organizatorów wydarzenia! Zdrávi došli!
To może Cię zainteresować: Kalendarz górskich imprez długodystansowych na 2022 rok
Co możesz jeszcze zrobić?
Turysta. Długodystansowiec. Eksplorator. Przez ostatnią dekadę przeszedł w górach ponad 20 000 km. Twórca projektu Górskie Wyrypy. Od 2013 roku promuje imprezy długodystansowe dla piechurów. Ma na koncie kilkadziesiąt startów w takich wydarzeniach. Sudety to jego mała ojczyzna. Je też lubi promować.