XVI Przejście Dookoła Ktoliny Jeleniogórskiej właśnie dobiega końca. To był mój ósmy start w tym wydarzeniu. Ósmy raz z rzędu. Realizując swoją strategię startu, metę przekroczyłem kilkanaście godzin przed limitem, dzięki czemu całą niedzielę mogę poświęcić na regenerację. To dobra okazja, aby w kilku słowach podsumować to, co działo się na trasie w piątek i sobotę. A co się działo? Ano wyrypa była!
Zobacz też: TEST: Buty Salomon XA Pro 3D. Obuwie idealne na długi dystans?
Jest piątek, gdzina niewiadoma, ale zapewne trochę po 11. Zanim przebiłem się przez tłum ludzi celem rejestarcji przedstartowej „wpadłem” na kilku znajomych. Jak zawsze nie było czasu, żeby ze wszystkimi pogadać, czy nawet przywitać się, ale sam widok znajomych twarzy otworzył we mnie strumień pozytywnej energii. Hyhy. Piona! Podczas rejestracji z dumą okazałem dwa odblaski z tyłu plecaka. W zeszłym roku miałem tylko takie fabrycznie wszyte i Pani, co to nas kontrolowała, nie była zachwycona. Oj nie była!
Im bliżej południa, tym większy tłum w miejscu startu. Atmosfera gęstaniała z minuty na minutę, a wolne przestrzenie pomiędzy uczestnikami wypełniało tyle adrenaliny, endorfin, emocji i takich tam innych, że niemożliwością było przebić się gdzieś na drugą stronę tego zbiegowiska. Kiedy zbliżała się godzina startu, pomyślałem nawet, że zaraz to wszystko pierdyknie w powietrze i tyle z tego będzie. Całe szczęście, nastała pora minuty ciszy ku pamięci ratowników GOPR, patronów memoriału. Cisza. Magiczna cisza przeszywająca na wylot.
Punktualnie o 12:00 uczestnicy wyruszyli na trasę. Na większości twarzy gościły uśmiechy, a z wielu z nich można było wyczytać coś w stylu „robię coś wielkiego”. Czad! My też rozpoczęliśmy marsz w wyborowych nastrojach. Wspomnieć należy, że tegoroczną edycję wędrowałem z Arturem, z którym poznaliśmy się rok temu na trasie. Zgodnie z założeniem, od samego początku przesuwaliśmy się do przodu, aby uniknąć tłoku na wąskich karkonoskich ścieżkach.
Kiedy po godzinnej wspinaczce minęliśmy Szrenicę, przypomniałem sobie, że jestem lekko przeziębiony i że dopiero wróciłem z wakacji (czyt. nie ma formy), jednak szybko odpędziłem od siebie te myśli (bo się dusiłem). Odpędziliśmy też kilku biegaczy, co by tam do przodu pobiegli, do pozostałych (…)
Sporą część Karkonoszy przeszliśmy fajną paczką, m.in. razem z Piotrkiem i Łukaszem – duetem, który pozamiatał w sierpniu na „Żylecie”. Trzeba przyznać, że pogoda w Karkonoszach była wyśmienita, a turystów nie za wielu. Optymalnie. Podczas wejścia na Śnieżkę, którą nawiasem mówiąc połknęliśmy może w 15 minut, nie było korków na zakosach i można było machnąć ten odcinek równym tempem.
Koło godz. 18 w akompaniamencie porykiwań jeleni, dotarliśmy do Schroniska na Przełęczy Okraj. Od kilku edycji jest dla mnie miejscem pierwszego postoju, popasu i ogólnie, odetchnięcia przed kolejnym odcinkiem trasy. W schronie było tylko kilka osób, więc wygodnie mogliśmy się rozsiąść i spałaszować żurek i pierogi. Jeszcze za jasnego minęliśmy Przełęcz Kowarską i dotarliśmy w okolice Czarnowa już w Rudawach Janowickich.
Zostań naszym Patronem i miej realny wpływ na rozwój portalu!
Rudawy poszły nam raz-dwa i to mimo faktu, że mnie dopadł mega skręt jelit, który ciągnął się za mną jeszcze dłuuugi czas. Bywa i tak. Przez to niewielkie pasmo górskie przeszliśmy praktycznie w samotności, mijając się po drodze dosłownie z kilkoma osobami. Było cicho, sucho i jakoś tak… przyjemnie. Przy bufecie byliśmy przed godz. 23:00 i nie zabawiliśmy tam zbyt długo, a to z przynajmniej dwóch powodów: 1) piździało, jak w kieleckim (pozdrawiam Pawła!) i szkoda było się wychładzać i 2) porcja zupy była takiej wielkości, że zjadało się ją w 1 minutę, około.
Zanim pożegnaliśmy się z Janowicami Wielkimi, wstąpiliśmy na chwilkę do sklepu u Pana Mirka, dokupić nieco płynów i prowiantu i zamienić parę słów. Szacuneczek dla Pana! I również szacuneczek dla Państwa, którzy od kilku lat serwują gorącą herbatkę w Radomierzu, zagadują, zapytują. Super! Ach, gdyby tak wkręceni byli wszyscy wolontariusze…
Wracając do trasy, jak na wytrawnych piechurów przystało, przemęczyliśmy asfaltowy odcinek do Komarna. I dalej, bez większych problemów -poza sennością- doszliśmy do Łysej Góry, gdzie kolejni dobrzy ludzie zorganizowali na własną rękę punkt wypoczynkowy z napitkiem i strawą. Powtórzę się – Szacuneczek! Dotarliśmy na PK na Okolu. Dopiero tam dwóch uczestników poczęstowało mnie tabsami na żołądek – serdeczne dzięki chłopaki!
Zobacz też: Jesienne imprezy długodystansowe dla piechurów. Mocne uderzenie na koniec sezonu 2019!
Nie jestem fanem Okola. Połowa tutejszych szlaków w ogóle nie powinna istnieć, bo nie nadaje się do wędrówek ani rodziców z dziećmi, ani osób starszych, czy grup szkolnych. Giry można powykręcać! Z tego powodu postanowiłem przewodzić grupie uczestników w „ucieczce z Okola”, którą zakończyliśmy z powodzeniem w Chrośnicy. Tam też zostałem w tyle, łapiąc swój kryzys. Powoli, bo powoli, ale wgramoliłem się na „Szybę”, gdzie co roku w Heksie 66 ładuję swoje baterie. Było około 7:30, a restaurację otworzyli dopiero w momencie, kiedy postanowiliśmy iść dalej. No nic! Nadrobiłem kawką i drożdzówką w skepie w Jeżowie Sudeckim i parówą na stacji w Goduszynie.
Przed Komorzycą dołączyła do nas trójka uczestników, przy czym jednego zdaje się zgubiliśmy w trakcie koncetrowego przejścia przez ten wspaniały pagórek. Przynajmniej w Wojcieszycach, kiedy pierwszy raz obejżałem się do tyłu, brakowało mi jednej osoby. Pozostała dwójka, którą pozdrawiam, to jak się okazało nie mały harpagan ze Świnoujścia i Grzesiek z Pozdóży bez Ości. Z tego miejsca wybaczcie Panowie za ten ekspress na Wysoki Kamień, ale mieliśmy w założeniach zrobić podejście poniżej 1:30.
Ze szczytu spokojniejszym tempem poczłapaliśmy do Jakuszyc i dalej do podejścia pod Przedział. Artur drugi raz z rzędu przechodził ten odcinek za dnia i „suchą stopą” i chyba nie do końca go przekonałem, że podczas ulew, po zmroku, to niepozorne wzniesienie było koszmarem dla niejednego Przejściowicza. Tak, czy siak, poszło w miarę sprawnie. Na torze saneczkowym dwukrotnie sobie rzuciłem mięsem, za każdym razem, gdy boleśnie się potknąłem. Metę osiągnęliśmy o 19:42. W szałasie było cicho i spokojnie, a ja początkowo nie czułem radości, ulgi, czy satysfakcji. Tym razem, to był bardzo bezpłciowy finisz, po prostu koniec pętli…
Reasumując. Podczas wydarzenia pogoda była rewelacyjna, nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu. Moje lekkie przeziębienie, z którym zaczynałem Karkonosze, przeszło już po kilkunastu godzinach ale pojawiły się inne problemy zdrowotne, które mnie totalnie sponiewierały. W zaistniałej sytuacji 31:42 brałbym w ciemno. I proszę się tu nie oburzać, że ja śmię coś o czasie wspominać. Biorąc udział w memoriale od tylu lat człowie przesuwa granice, podnosi poprzeczki i takie tam. Także luzik, każdy ma „swoje” Przejście Kotliny.
Na trasie po raz kolejny poznałem super ludzi i to mnie bardzo cieszy, bo idąc z przodu ciężko o wielu rozmówców. Piotrek w tym roku dał czadu na RPP i jako pierwszy wpadał na metę na „Żylecie” i PMP. Artur przeszedł całe południe Polski od Sudetów po Bieszczady. Łukasz, w momencie, kiedy przechodziliśmy przez Śnieżkę oznajmił, że w tym roku to już Jego 87 wizyta na szczycie! Jeszcze inny kolega robił czwartą setkę w tym roku, a kolejny opowiadał, jak to przeszedł naokoło Zalew Szczeciński, a w przyszłym roku chce zrobić całe wybrzeże. Super Panowie! Jaram się, że spotkałem na trasie takich wariatów!
I tak sobie myślę, że to właśnie ludzie byli dla mnie tematem przewodnim tegorocznego Przejścia. Uczestnicy, z którymi mamy podobne zajawki i którzy dzielą się swoją pasją. Osoby, które na trasie bezinteresownie pomagały, poiły, czy karmiły i swoją postawą dawały kontrast dla niektórych wolo, którym nawet nie chciało się zaproponować wody. Fajnie, fajnie, bo to dało mi sporo do myślenia podczas moich cierpień i nie-cierpień na trasie.
Głowa przewietrzona, detoks wykonany, tlenu starczy na kolejnych parę tygodni. Dziękuję organizatorom za możliwość wzięcia udziału w wydarzeniu. Za XVI Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej organizacyjnie mocna czwórka z plusem ode mnie 🙂
Ps. Czy Wy też mieliście momentami wrażenie, że dookoła sami Żyletowicze? 😀 Siła twardziele!
Co możesz jeszcze zrobić?
- Polub nasz profil na Facebooku
- Obserwuj nas na Instagramie
- Zostań naszym Patronem na patronite.pl
- Czerp wiedzę, dziel się doświadczeniami, komentuj, udostępniaj i klikaj w reklamy 😉
Turysta. Długodystansowiec. Eksplorator. Przez ostatnią dekadę przeszedł w górach ponad 20 000 km. Twórca projektu Górskie Wyrypy. Od 2013 roku promuje imprezy długodystansowe dla piechurów. Ma na koncie kilkadziesiąt startów w takich wydarzeniach. Sudety to jego mała ojczyzna. Je też lubi promować.
Fantastyczna recenzja z przejścia Kotliny Jeleniogórskiej .
Fakt , sporo znajomych ” ŻYLETOWICZÓW ” było na przejściu .
Dziękujemy! <3