W minioną sobotę (21.01) na terenie Gór Świętokrzyskich rozegrany został 1. Zimowy Maraton Świętokrzyski. Na pokonanie trasy o długości niespełna 45 kilometrów i z przeszło 1000 metrów podejść, uczestnicy mieli 14 godzin. Maraton cieszył się sporym zainteresowaniem już na długo przed startem, o czym może świadczyć wynik, jaki osiągnęli organizatorzy podczas zapisów na zawody. Pula wolnych miejsc (180) została wyczerpana w zaledwie 8 minut!
Nie mogliśmy się oprzeć pokusie, aby na własnych nogach przetestować beniaminka wśród długodystansowych eventów dedykowanych piechurom. I choć do miejsca startu mieliśmy 500 kilometrów drogi, nic nie było w stanie nas powstrzymać. Oto nasze wrażenia!
Biuro maratonu zlokalizowane było w Ośrodku Wypoczynkowym „Gołoborze” w Rudkach i tam też należało się zgłosić przed startem po odbiór pakietu startowego. Następnie, uczestnicy czterema autokarami zostali przewiezieni do Bodzentyna, gdzie pod zamkiem biskupów krakowskich zaplanowano pamiątkowe grupowe zdjęcie. Gdy fotografowi udało się już okiełznać sprzęt, rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk. Był to dźwięk gongu tybetańskiego, którym organizator -Paweł Milewicz- dał znak do startu. Naładowana endorfinami kolumna ruszyła na trasę, by nieco rozładować wzniosłą atmosferę startową!
Trasa 1. ZMŚ wiodła znakowanymi szlakami turystycznymi i tylko fragmentami należało się poruszać zgodnie z oznaczeniem organizatora. Mimo dość łatwej nawigacji, już po pierwszym zbiegu kolumna kilkudziesięciu biegaczy błędnie oszacowała swoje położenie, zapominając o skręcie na Miejską Górę. Obfitowało to „mijankami” na dalszych kilku kilometrach. Początkowy odcinek trasy maratonu uczestnicy pokonywali niebieskim szlakiem, by dotrzeć do pierwszego Punktu Kontrolnego (PK) zlokalizowanego przy bramie ŚPN w Świętej Katarzynie. Na startujących czekała tu gorąca herbata i ciastka, a więc idealny zestaw przed pokonaniem dłuższego podejścia. Tutaj jeszcze w miarę liczna grupa uczestników „porwała” się na mniejsze zespoły, które własnym tempem miały pokonać królową Gór Świętokrzyskich.
Dalsza marszruta pokrywała się z przebiegiem czerwonego szlaku, który wyprowadził uczestników na najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich – Łysicę (niespełna 612 m n.p.m.). Zimowa sceneria, jaką zastaliśmy na szczycie, stała się idealnym plenerem do pamiątkowych zdjęć. Po delikatnym zejściu do Kakonina i pokonaniu fragmentu trasy odcinkiem asfaltówki, już za niebieskimi znakami zawodnicy dotarli do Bielin (17 km). W tutejszym Centrum Tradycji, prócz PK2 na uczestników czekała wyborna zalewajka świętokrzyska oraz zimne i ciepłe napoje.
Pokonując kolejne kilometry trasy, należało przemierzyć niewielkie Pasmo Bielińskie, w którego centralnej części (Drogosiowie, 25 km), zlokalizowano PK3. Był to jeden z najbardziej klimatycznych PK, jakie mieliśmy okazję napotkać w trakcie ostatnich startów! Załadowany bananami bagażnik jeepa, obok którego nad ogniem parowały kotły z „herbatą Prezesa”, a do tego kosz z lokalnymi specjałami i bardzo miła obsługa. Pobyt w tym miejscu sprawił, że nie jednemu i nie jednej kolejne kilometry pokonywało się jeszcze przyjemniej.
Warto także wspomnieć o drzewostanie porastającym partie Pasma Bielińskiego. Okryty śniegiem i szronem las bukowy, który po drodze mijaliśmy sprawił, że w powietrzu można było wyczuć coś z magii…
Pozostawiwszy za sobą Wał Małacentowski, uczestnicy zmienili szlak na zielony, a następnie czerwony, by w ten sposób dotrzeć do PK4 w Trzciance (31,5 km), a następnie na drugi co do wielkości szczyt Gór Świętokrzyskich – Łysą Górę. Miejsce znane jest z lokalizacji Klasztoru Święty Krzyż, ale także jako prawdopodobny ośrodek kultu religii Słowian. Największą sławę wzniesieniu jednakże przyniosły legendy i podania o odbywających się tu sabatach czarownic.
Niewygodne zejście Drogą Królewską wprowadziło uczestników do zabudowy Nowej Słupi, gdzie w Muzeum Starożytnego Hutnictwa (36 km) znajdował się piąty i już ostatni PK. Stawka wyraźnie rozciągnęła się w terenie, do tego stopnia, że przez spory czas nie było widać nikogo przed i za nami. Jeszcze dobrze nie przetrawił się poczęstunek z Trzcianki, a już można było sięgnąć po przepyszną zupę pomidorową. Po krótkiej pauzie i podziękowaniach za przemiłą gościnę, usłyszeliśmy, że na mecie strawa będzie jeszcze pyszniejsza. Postanowiliśmy nie drażnić naszych kubków smakowych i już bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy w dalszą drogę.
Ostatni odcinek trasy pokrywał się z przebiegiem czarnego szlaku, który przeprowadził nas przez Chełmową Górę. Zrobiło się chłodniej, jednak maszerowaliśmy zgodnie z planem, a więc nie zakładając kurtek i czołówek. Dalej należało iść już tylko asfaltowymi drogami, by dotrzeć do OW „Gołoborze” w Rudkach, w którym znajdowała się meta. Znajomy już dźwięk gongu tybetańskiego przywitał nas, gdy tylko weszliśmy na ostatnią prostą. Fanfary, uścisk dłoni organizatora i… można było zasiąść do stołu, gdzie uraczono nas wyborną zupą gulaszową. Dokładnie taką, jaką lubimy i jaką sobie wymarzyliśmy.
Podsumowanie
1. Zimowy Maraton Świętokrzyski można uznać za wydarzenie bardzo udane, momentami pozytywnie zaskakujące. W organizowanych eventach o zabarwieniu długodystansowym, co raz częściej brakuje klimatu wydarzenia, życzliwości i nieszablonowości. Z pełnym przekonaniem stwierdzić jednak można, że ZMŚ nie należy do grona tych imprez. Organizacja była pierwszorzędna, obstawa PK i obsługa biura bardzo miła i pomocna. Na mecie każdy uczestnik zapowiadany był przez mikrofon z osobna, wielu z nich witanych było z imienia i nazwiska, co wyłącznie może świadczyć o zaangażowaniu organizatorów i ich zżyciu ze środowiskiem ultrasów.
Na plus należy podliczyć także zaopatrzenie PK. Pod tym względem organizatorom również udało się wyróżnić wydarzenie na krajowym podwórku. Sumując wszystko to, co oferowano na PK wychodzi całkiem przyzwoite menu. Nawet największy malkontent powinien być zadowolony, bo takie zaopatrzenie na umiarkowanym dystansie było w zupełności wystarczające. My na przykład, z własnego prowiantu zjedliśmy wyłącznie po 2-3 batony i upiliśmy herbaty z termosów, co by nie ciążyły na plecach. Całą resztę donieśliśmy na metę.
Atmosfera przednia, życzliwi ludzie i malownicza zimowa sceneria – czego chcieć więcej?
Podsumowanie bardziej techniczne
Z małym bonusem (przyznać się, kto za PK3 wydeptał równoległą do szlaku niebieskiego ścieżkę w las?) pokonaliśmy prawie 47 km w czasie 8:48. Pierwotny plan zakładał, aby pokonać marszrutę spokojniejszym tempem, jednak zastane warunki i chęć utrzymania równego tempa pozwoliły nam zameldować się na mecie „za jasnego”. Znakomitą część trasy pokonaliśmy osiągając prędkości z zakresu 6-7,5 km/h, jednakże ze względu na postoje na PK (około 0:45-1h), kilka podejść i kilka krótkich pauz na szlaku, nasza średnia prędkość na całej trasie wyniosła 5,4 km/h.
Jeżeli chodzi o rodzaj podłoża, przeważająca część trasy przebiegała leśnymi drogami i ścieżkami, oczywiście całkowicie przykrytymi śniegiem. Niespełna 1/4 dystansu przypadła na drogi asfaltowe.
Organizatorem 1. Zimowego Maratonu Świętokrzyskiego było PTTK Kielce Oddział Świętokrzyski. Było nam niezmiernie miło patronować temu wydarzeniu!
Kliknij w reklamę poniżej – dzięki temu możemy rozwijać nasz serwis! 🙂Pisał: W.Wesołowski