18 lutego (sobota) w niewielkiej sudeckiej miejscowości Boguszów-Gorce, miał miejsce start 2. Maratonu Pieszego „Sudecka Żyleta” – maratonu innego, niż wszystkie! Zapewne część z Was pamięta, jak jeszcze kilka miesięcy temu zachwycaliśmy się 1. edycją tego wydarzenia. Zupełnie przypadkowo, zostaliśmy wkręceni w tryby tej machiny, stając się częścią jej mechanizmu. Dzięki temu, mogliśmy podzielić się własnym doświadczeniem z zakresu dłuższego dystansu i -mamy nadzieję- przyczynić się do pozytywnego rozwoju imprezy.
Pierwsi uczestnicy 2. „Sudeckiej Żylety” pojawili się w miejscu startu już po godzinie 6. Chwile, dzielące uczestników od startu wypełniały rozmowy i wzajemna integracja.
Rejestracja uczestników rozpoczęła się z niewielkim opóźnieniem. Każdy otrzymał pakiet startowy z materiałami promocyjnymi od sponsorów, talonem na zupę oraz gadżetami z logo imprezy – przypinką i opaską odblaskową. W zestawie nie mogło zabraknąć opisu trasy, wraz z jej profilem wysokościowym. Chwilę po godzinie ósmej, organizatorzy zaprosili zebranych do pamiątkowego zdjęcia, po którym nastąpił start.
Już początkowe kilometry trasy mogły utwierdzić uczestników w przekonaniu, że nazwa maratonu nie jest przypadkowa. I choć po pierwszym pokonywanym tego dnia wzniesieniu -Dzikowiec- można było usłyszeć z tłumu, że „ta żyleta, to co najwyżej scyzoryk”, kolejne odcinki trasy wybudziły skryte gdzieś głęboko pokłady pokory. Opuszczając zabudowę Unisławia Śląskiego, marszruta prowadziła na szczyt Stożka Wielkiego. Podejście było strome i długie, a wąska ścieżka pokryta śniegiem i błotem. Po zakończeniu maratonu, odcinek ten niejednokrotnie wymieniany był, jako najtrudniejszy na całej trasie.
Po dotarciu do Sokołowska, uczestnicy mieli już w nogach 12 kilometrów. Pierwsza ćwiartka pękła! Kolejne podejścia wyprowadziły już mocno rozciągnięty sznur startujących do Przełęczy Sokołowskiej, a dalej do Przełęczy pod Granicznikiem. Ostatni odcinek pozwolił skonsumować jedne z pierwszych panoram tego dnia, a wszystko za sprawą mgły, która -powiedzmy sobie szczerze- zlitowała się nad uczestnikami.
Po dotarciu na szczyt Waligóry, uczestników czekało trudne technicznie, strome i miejscami oblodzone zejście. /Sprostowanie: jak wynika z badań statystycznych, co najmniej co trzeci uczestnik maratonu do pokonania stromego stoku użył innej części ciała, niż nogi./ To właśnie jedno z tych miejsc, gdzie pomock kijków, raczków, czy choćby nakładek antypoślizgowych była nieoceniona. Trud ostatnich metrów miał wynagrodzić pyszny żurek, serwowany w Schronisku Andrzejówka. Wynagrodził! Podczas gdy kieszenie wolontariuszy serwujących strawę wypełniały się talonami na darmową, pokrzepiającą zupę, zgromadzeni w niewielkiej salce uprawiali „zasłużony odpoczynek”.
Każdy, kto para się dłuższymi dystansami wie, że zbyt długich przerw robić nie można. Bo szkodzą. Po odsapnięciu należało więc opuścić gościnne progi Andrzejówki, by zmierzyć się z kolejną częścią trasy. Warto zaznaczyć, że dalsza „większa połowa” marszruty, oznakowana była przez wolontariuszy, co miało na celu ułatwienie nawigacji po zmroku. Mijane po drodze Skalne Bramy, czy punkt widokowy pod Rogowcem okazały się być świetnym plenerem do pamiątkowych zdjęć.
Po nieco mniej atrakcyjnym odcinku obejmującym Rybnicę Małą i Jedlinę Zdrój, pokonując trochę metrów w pionie -raz na plus, innym razem na minus- żyletowicze dotarli do Rozdroża pod Moszną, skąd niebieski szlak sprowadził ich do zabudowy Walimia. Dla większości marsz po tym fragmencie trasy upływał pod jednym, wspólnym znakiem – zapadającego zmroku.
Jako, że jednym z atrybutów Sudeckiej Żylety są przewyższenia, na sam koniec nie mogło zabraknąć zabierającego dech w piersiach podejścia. Ciągnące się w kierunku Małej Sowy przewyższenie może i nie było strome, jednakże niespełna 5-kilometrowe podejście przy 40 kilometrach w nogach mogło dać się we znaki. Zbliżając się do Rozdroża między Sowami, można było usłyszeć pohukiwanie, aha, kogóż by innego, jak nie sówek!
Meta maratonu zlokalizowana była na Wielkiej Sowie, gdzie przy ognisku na uczestników czekali wolontariusze. Pierwsi dotarli pod charakterystyczną, rozświetlającą czerń nocy „latarnię” po godzinie 20.
Aby otrzymać certyfikat ukończenia maratonu, należało udać się do schroniska Sowa. Każdego uczestnika, który przekroczył progi tego przyjaznego turystom miejsca, witała pełna sala braw od organizatorów, wolontariuszy i tych, którzy zmagania z trasą zakończyli wcześniej. Przy wspólnej biesiadzie wszyscy wyczekiwali na kolejnych śmiałków, którzy postawili sobie ambitny cel dotarcia do mety.
Chwilę po północy organizatorzy rozpoczęli losowanie gadżetów i nagród od sponsorów.
Gifty, takie jak kubki termiczne, piersiówki i kubki z logo maratonu, mapy, bony na usługi impregnacyjne, czy gastronomię w schronisku Sowa, a także wejściówki do Centrum Aktywnego Wypoczynku trafiły do ponad 30 szczęśliwców.
2. Maraton Pieszy „Sudecka Żyleta”, to niespełna 45-kilometrowa trasa, wytyczona w Górach Kamiennych i Górach Sowich. Prócz wymagającego -zwłaszcza, jak na warunki zimowe- dystansu, uczestnicy mieli także do pokonania blisko 2500 metrów w pionie. Na 203 śmiałków, którzy wyruszyli na trasę, czekały liczne utrudnienia, jak choćby strome i trudne technicznie podejście na Stożek Wielki, czy oblodzone -jeszcze bardziej strome- zejście z Waligóry. Do mety, zlokalizowanej na Wielkiej Sowie dotarło ponad 150 uczestników, natomiast certyfikat odebrało 147 z nich. Ostatni uczestnicy zostali przywitani przez organizatorów przed godziną 4:30 rano, co świadczy o wyjątkowej determinacji piechurów.
Szacunek i do zobaczenia…latem?!